Zanim rozpocznę ten rozdział, zachęcam Was do włączenia sobie w tle Samaris- to moja ulubiona islandzka piosenka i uważam, że to doskonałe połączenie z tym tekstem (na końcu wpisu wstawię przetłumaczony tekst piosenki).
Dwudziestego siódmego września w uroczym małym guesthousie Litlabyli, we Flateyri budzik wyrwał nas z głębokiego snu o siódmej rano. Zeszliśmy pospiesznie na dół, a tam już czekało na nas śniadanie – jajka, szynka, ser, dżemy, płatki, świeżo wypieczone tradycyjne islandzkie ciasto. Nie zabrakło również czegoś dla mnie – owoców, masła orzechowego i warzyw. Właścicielka guesthousa była niezwykle miła. Zdziwiła się gdy powiedzieliśmy jej gdzie jedziemy… Pięć godzin po niezwykle krętej drodze, zazwyczaj bez asfaltu; tylko żwir, a z boku fale rozbijające się o skały, a przecież czekała nas również droga powrotna, łącznie dziesięć godzin w samochodzie jeśli nie będzie dużej mgły.
Tak, tak. Pomyślicie sobie dlaczego nie wykupiliśmy noclegu w innym miejscu?
Naszym celem był Hornstadir i byliśmy pewni, że tam popłyniemy dlatego dokonałam rezerwacji bezzwrotnej, ale za to tańszej (około 10000 koron za noc) . Niestety, na miejscu okazało się, że sezon już dawno skończył się na zachodzie i nie ma nawet promu, który mógłby nas tam zawieść, chyba, że z przewodnikiem, na wycieczce zorganizowanej za jakieś 20 tys koron (ok.580 zł) za osobę. Szybko znalazłam więc inne miejsce warte uwagi.
Oczywiście, dzień wcześniej przygotowaliśmy sobie kanapki, kupiliśmy owoce aby jak najmniej wydawać (o ile w ogóle będzie miejsce do wydawania pieniędzy, a na zachodzie nie ma ich zbyt wiele). Pogoda zmieniała się stopniowo.
Niezwykle żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia temu co czekało nas za tunelem.
Powszechnie wiadomo, że w Islandii jest więcej owiec niż ludzi. Owce chodzą sobie gdzie chcą i jak chcą, ale zwykle uciekają gdy samochód zbliża się do nich. Środkiem drogi, niezwykle wolno przechadzała się jedna z owiec, cała reszta uciekła. Ona jedna, nie przyspieszyła, nie zmieniła kursu. Trąbiliśmy na nią więc odwróciła się w naszą stronę (niemal dotykaliśmy ją maską naszego samochodu), patrzyła się na nas przez chwilę po czym jeszcze wolniej ruszyła w bok. Niezwykłe 😀 Mimo niemal dwóch lat bycia tutaj owce nadal mnie zaskakują 🙂 W szczególności te zachowujące się całkiem inaczej niż reszta. Zupełnie jakby wiedziała, że droga należy do niej i jedyne co możemy zrobić to grzecznie poczekać (jeśli potrąci się owcę to trzeba za nią zapłacić właścicielowi).
Wybrzeże Strandir można śmiało uznać za trudno dostępne. Oczywiście, jeśli posiadamy samochód to dostaniemy się tam, ale nie jest to sielankowa przejażdżka ( dla islandczyków z pewnością jest). Nad nami wznoszą się majestatycznie wyglądające skały z których w każdej chwili może spaść nam na maskę kawałek kamienia, z drugiej strony mamy przepaść, a tam czekają na nas skały i wzburzony ocean. Właśnie tutaj, zamieszkiwały wiedźmy i czarnoksiężnicy, to tutaj rozwijała się czarna magia. Obecnie w niektóre rejony jak właśnie Krossneslaug) można dostać się tylko latem. Moim zdaniem ma to swój urok. Nie ma tu wielu turystów ani w ogóle ludzi. Jeżeli lubisz dziką naturę i niezmącony spokój to fiordy zachodnie jak najbardziej są dla Ciebie.
Wyjechaliśmy w drogę wzdłuż wybrzeża drogą nr. 643. Po drodze widzieliśmy duże ilości wyrzuconego na brzeg drewna, pali. Z przewodnika dowiedziałam się, że zostały one naniesione z Oceanu Arktycznego przez prądy oceaniczne.
Dojechaliśmy do Djupaviku, który przy panującej pogodzie wraz z wrakiem statku na lądzie, rozpadającym się budynkiem fabryki, strzelistymi górami pokrytymi mgłą i wodospadem Djupavikurfoss wyglądał jak doskonały plan filmowy do filmu grozy.
Maleńka, opustoszała miejscowość nad brzegiem oceanu, do 1954 roku bijące serce wybrzeża Strandir. Do lat 50. przyjeżdżało tu wielu ludzi gdyż pełną parą działała wtedy wielka przetwórnia śledzia. Później wszystko się załamało. Obecnie można zwiedzać opuszczoną fabrykę i dowiedzieć się jak wyglądało tu życie dawniej, w momencie w którym byliśmy w tej miejscowości było ono niestety zamknięte.
Djupavik jest częścią gminy Árneshreppur, najmniej zaludnionej w całej Islandii. Mieszka tu zaledwie około 55. mieszkańców rozrzuconych na 780 km2. W okolicy nie ma transportu publicznego, z wyjątkiem jednego do dwóch lotów z Reykjaviku do Gjögur, małej osady zamieszkałej TYLKO w okresie letnim.
W Djupaviku znajduje się hotel Djupavik otwarty cały rok http://djupavik.is/hotelid/ . Jeżeli będziecie jechac do krossneslaug z Isafjordur to myślę, że to dobre miejsce na nocleg. W tak mrocznym otoczeniu! Oczywiście na stronie zdjęcia zrobione są gdy świeci słońce, ale to zapewne zdarza się bardzo rzadko 🙂
Po drodze z Djupaviku na północny kraniec lądu możemy znaleźć miejsce OSTATNIEGO UDOKUMENTOWANEGO spalenia wiedźmy- szczelinę skalną Kistan. Poniżej wklejam mapkę znajdującą się w Korssneslaug, miejsce spalenia zaznaczone jest płomieniem.
Norðfjörður położone jest w głębi zatoki, która nosi tą samą nazwę jest OSTATNIĄ wioską w drodze do Hornstrandir, w której można zrobić zakupy.
Około 5 km od farmy Krossnes znajduje się basen Korssneslaug – jego położenie jest magiczne, wyjątkowe! Leży nad samym brzegiem oceanu! Możemy obserwować fale rozbijające się o brzeg.
Basen położony jest, jak dla mnie na KOŃCU ŚWIATA! Samo dotarcie do niego z Flateyri było niesamowitą przygodą z nieziemskimi widokami. Być może pogoda nie była idealna, ale akurat jak na ten dzień (Djupavik, Kistan, Krossneslaug) miało to swój niepowtarzalny klimat. Basen ma zadbane przebieralnie – męska oraz damska oraz kamery na zewnątrz. Jak wiadomo dobrze jest zostawić kilkaset koron w skrzynce na utrzymanie basenów w Islandii – dzięki temu ktoś o nie dba . Na tym basenie podana jest nawet informacja o tym gdzie można przelać pieniądze jeśli nie masz gotówki ( Islandia jest krajem w którym nie używa się jej za dużo, niemal wszystko jest na kartę).
Moim zdaniem cena jest dobra w stosunku do jakości! W Geo sea w Husaviku za osobę płacisz około 4000 koron (baseny “zawieszone” nad oceanem). Tutaj możesz popływać, skorzystać z hotpota i jesteś tak blisko oceanu..a no i nie zapominajmy o małej liczbie turystów i odwiedzających 🙂
Tak, to była cudowna przygoda 🙂 Na pewno wrócę jeszcze na wybrzeże Strandir i jego okolice aby zgłębić więcej tajemnic (szlaki do wędrówki, Hornstrandir). Oczywiście gdybyśmy wcześniej sprawdzili, że to już konice sezonu na fiordach zachodnich to na pewno spalibyśmy w Hotelu Djupavik i spędzilibyśmy nad basenm jeszcze więcej czasu, ale te dwie godziny też były cudowne <3 . Gdy wróciliśmy do Flateyri to widzieliśmy najpiękniejszą zorzę polarną (patrz post https://pannasarna.blog/2020/03/22/piekno-zorzy-polarnej/ )
Zachęcam również do przeczytania wcześniejszych postów z Kwietnia o zachodzie Islandii 🙂
Kolejny wpis ukaże się 21.04.2020 i będzie o kolejnych niezwykłych miejscach na fiordach zachodnich!
Życzę Wam cudownego weekendu ! Podczas kwarantanny macie więcej czasu aby zaplanować niezapomniane wyprawy, pamiętajcie o tym 😉
Tłumaczenie piosenki “Słodki Księżyc”
“Słodki księżycu, suniesz przez niebo
łagodnie jak przez srebrne prześcieradło
Tak, jak pozwalają ci wszechmocni
po twojej niezmiennej ścieżce
Użycz swojego światła zmęczonym
krocz po palcach w każdym oknie
ale ukryj cierpiące serca w ciemności”
6 Comments
[…] czy statków, które do niczego już się nie nadają ( patrz wrak przy starej fabryce śledzi https://pannasarna.blog/2020/04/17/442/) […]
[…] https://pannasarna.blog/2020/04/17/442/ […]
fajny wpis! Kocham strandir i djupavik, a w szczegolnosci Hornstrandir. Pierwszy raz przeczytalam o Djupaviku w ksiazce Szepty kamieni a o Hornstrandir w tej nowej. W pierwszym miejscu bylam a do drugiego pojade na 100% za rok, bo musi tam byc jeszcze piekniej. Tamta cisza i spokoj są niezwykle, podobnie jak te baseny na koncu swiata. Szkoda, ze wirus nam pokrzyzowal plany wszystkie i rozlozyl turystow na lopatki. Dzieki za ten wpis, przypomnialam sobie jak tam bylo pieknie!
Taaaak, cudownie tam jest 🙂 wrócę, z miła chęcią na jakieś dłuższe wędrówki 😊Tak…wirus wszystko zepsuł! Ale nic straconego, za rok na pewno Ci się uda i jeszcze bardziej będziesz zachwycać się tym pięknem i spokojem…Wlasnie musze przeczytać książkę Szepty Kamieni, widziałam fragmenty i są boskie! 😀Dziekuje, za miły komentarz 😊
[…] z Was pewnie jeszcze pamiętają wpis o Djupaviku z 2019 roku. Wtedy jedynie “musnęłam” temat tego miasta. Przebywałam, w nim gdy […]
[…] W tym miejscu, w Islandii można też najbardziej poczuć magię. Najlepiej odczuwalna była w Djupaviku i okolicach. Z chęcią wybiorę się tam znowu za rok, gdy będę żegnać się z Islandią. […]